Teraz już wiem, że nie tędy droga… Trzeba jednak zaplanować swoją bytność na turnusie sanatoryjnym i dostosować do potrzeb, jak i możliwości. Po pierwsze primo, nie miałem zielonego pojęcia, że na taki turnus z NFZ trzeba wziąć sobie urlop w pracy, bo zwolnienie nie przysługuje. Ja rozumiem zdrowienie, ale kosztem urlopu? To już mniej zrozumiałem i zabolało jak jasna cholera.
Po drugie primo byłem święcie przekonany, że gdy jestem taki wątły i zdrowia nikczemnego, to zapakuję się pojutrze, no najdalej może za tydzień i wyruszę zdrowieć nad morze albo w inne miejsce piękne i lecznicze. Niestety, tak to nie działa przy skierowaniach z NFZ (inaczej jest już przy skierowaniach ZUS, ale o tem potem😉).
Okazuje się, że jest rejestr, jest lista, jest decyzja i jest oczekiwanie. Ja czekałem trzy lata. Zapomniałem już o tym, że jakieś sanatorium jest w tle mojego życia i z racji na dojście do siebie po półrocznych staraniach temat odszedł w niebyt. Okazuje się, że mogłem zadziałać, aby przyspieszyć moją bytność u wód – tylko tego nie wiedziałem. Podzielę się tą wiedzą z Wami w którymś z kolejnych wpisów.
Da się naprawdę załatwić wiele. Inaczej! Da się zadbać o siebie bardziej skutecznie niż tylko „pyknąć” skierowanie i biernie, grzecznie czekać.